paź 192012
 

Przed rozpoczęciem zawodów o Puchar Bałtyku przybyliśmy do Gdańska, aby zapoznać się ze zboczem. Żwirownia okazała się bardzo gościnna.

W drogę nasz zespół, składający się z Rafała, Kamila i mnie, wyruszył poprzedniego dnia. Po odsiedzeniu ośmiu godzin na zatłoczonych, polskich ulicach byliśmy zmęczeni, wypruci, przeżuci i … można by tak w  nieskończoność. Powiem tylko, że marzyliśmy o prysznicu i wygodnym łóżko. Pogoda była co prawda dobra do jazdy, ale jazda na polskich drogach do przyjemnych nie należy.

Następnego dnia wstaliśmy dość późno. Zjedliśmy śniadanie i po dłuższej chwili spotkaliśmy się z Kierownikiem, który zaprowadził nas na żwirownie. Tam spotkaliśmy Wojtka wietrzącego już swojego Toxica oraz Krzyśka z Bladem XL. Wiatr wiał ze stałą prędkością 6-7 m/s z delikatną prawa odchyłką. Po poinstruowaniu nas, jak należy lądować nastąpił pokaz bimbania, a następnie lądowania, przeprowadzony przez Kierownika. Teraz Wy – nakazał.

Pierwszy w powietrze wzbił się Rafał. Ascot w tych warunkach spisywał się wspaniale. Zasuwał nad krawędzią równo i bez wahnięć. Następny w kolejce byłem ja. Kiedy Puściłem Tangę pierwszy raz na tym klifowym zboczu miałem obawy, co do turbulencji. Okazało się jednak że bezpodstawne. Przy tej sile wiatru były one naprawdę nieszkodliwe, o ile nie wleci się w „strefę zakazu lotów”. Tanga latała równo, i bardzo przyjemnie się ją pilotowało. Po mnie w powietrze wzbił się Kamil, który ustawiał swojego Stingera.

Przy lądowaniu należało zachować szczególną ostrożność. Podejście przeprowadza się nad zaoranym i świeżo zabronowanym polem, aby dojść do pasu trafy o szerokości 4-5 metrów z porozrzucanymi tu i ówdzie głazami. Trzeba mieć naprawdę sporo wprawy. aby dolecieć do strefy lądowania i bezpiecznie przyziemić model. Brak koncentracji skutkował uszkodzeniami modelu, zwłaszcza na natarciu, o które uderzały nieduże, porozsiewane na polu kamyczki.

Potem dołączali do nas jeszcze Piotr Listewnik  i  Arek Morawski z kolegą. Teraz lataliśmy wszyscy. Pecha miał Wojtek, którego Toxic z niewiadomych przyczyn przestał reagować i z całym impetem uderzył w zbocze. Model został poważnie uszkodzony i nie nadawał się do dalszego lotu. Na szczęście Wojtek miał jeszcze w zapasie Furio, którym latał do końca dzisiejszego dnia. Będzie nim też startował w jutrzejszych zawodach.

Dzień kończymy późnym popołudniem, tuz przed zachodem słońca, które tutaj znika za horyzontem pół godziny wcześniej niż u nas. Ostatnie tchnienia wiatru wykorzystał Kierownik i Specyfik, który pojawił się w Mrzezinie już po naszym wyjeździe. Wygłodniali wracamy do pensjonatu z nadzieją na dobrą rybkę. Wieczorem spotykamy się też z resztą kompanii, która stawiła się na jutrzejsze zawody. Razem przy rybce i piwie snujemy opowieści o modelach i naszych lotach.

Bogusław

[galleryview id=118]

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest niemożliwe.