No i stało się…. Na pikniku modelarskim koledzy z Bolesławca zaprezentowali swoje modele m.in. latające ustrojstwa zwane quadrocopterami i one przykuły moją uwagę najbardziej. Postanowiłem zbudować ową kosiarkę do trawy. Szybkie rozeznanie, co gdzie i jak i już części w drodze.
Rama alu made i castorama, galanteria z zaprzyjaźnionego sklepu Modelemax no i serce całości płytka KFC32v2 kolegi z forum rc-fpv Marbalona do tego jeden weekend i w niedzielę późnym wieczorem w domu pierwsze loty oczywiście zakończone połamanymi śmigłami, ale na moje szczęście żona tego nie widziała 😉
Poniedziałek – dzień oblotu. Miejsce wybrałem dość typowe, czyli gminne boisko piłkarskie. Gdy dojechałem na miejsce razem z rodzinką na boisko czekał już tam Rafał, wiedziony ciekawością koniecznie chciał zobaczyć owe „latadło” w powietrzu. No i pech jedyne płaskie miejsce w naszej gminie zajęte trenującymi trampkarzami, no szkoda… cóż szukamy naszego miejsca, wiedziony intuicją wybieramy się za boisko ok. 0,5km w kierunku Siedlęcina polną drogą dojeżdżamy do polany pięknie wykoszonej, równej i zacisznej. Szybkie rozłożenie quadra sprawdzenie i w powietrze. Pierwsze wrażenie to lata, co prawda na patentach typu gumka recepturka trzymająca aku, ale lata i to bez żyro, bo źle go ustawiłem w domu. Rafał udzielał mi instrukcji jak mam się zachować w powietrzu, ale zboczon…znaczy zboczowe odruchy dają znać o sobie. Jest nerwowo, nawet dość bardzo, pilotując pierwszy raz to coś, słuchając instrukcji Rafała czułem się jak uczniak pierwszej klasy słuchający nauczyciela. W między czasie pojawia się Jarek, przecież on nie przeoczy takiego widowiska. Razem wspólnie wylatujemy szczęśliwie wszystkie pakiety (no prawie szczęśliwie raz chciałem wysłać Rafała oraz Jarka do fryzjera, ale chłopaki szybkim i zwinnym ruchem uniknęli latającej brzytwy).
Dron atakuje! Pierwsze próby panowania nad modelem
Kilka dni później… próba uruchomienia pozostałych gadżetów z płytki m.in. barometru trzymającego ustaloną wysokość. Na moje nieszczęście stało się to pod moim domem kilka minut przed wyjazdem do kina z rodziną, grali ostatni raz bajkę „ Minionki rozrabiają”. Moje chłopaki koniecznie chcieli obejrzeć ten film animowany. Wystartowałem tym razem żyra pracują perfekt, kilka metrów do góry i czas przetestować baro, niepewnym ruchem pstrykam magiczny przycisk i… co się dzieje, quadro odlatuje ok. 10m w górę a tam wiatr i zaczyna spychać mnie na drzewa sąsiadki, więc w górę i… jest jeszcze gorzej model leci na dach sąsiada. Ja niezbyt wytrawny pilot owego sprzętu robię, co się da by nie uderzyć w szczyt dachu sąsiada, udaje się wzbijam się wyżej i wyżej, trema oraz zdenerwowanie dają znać o sobie krzyżyk staje coraz mniejszy i mniejszy jest coraz dalej i dalej całe szczęście na terenie zupełnie odludnym. Gaz w dół i quadro zjeżdża niżej i niżej i ginie z moich oczu za rogiem dachu sąsiada. Ruszam w sandałach na poszukiwania drogiej rozpalarki do grila.
Według moich oczu spadło to gdzieś ok. 100m za domem sąsiada. Chodząc po tych chaszczach przerośniętej trawie stwierdzam, że człowiek uczy się na swoich błędach albo inaczej – głupich nie sieją. Nie zabezpieczyłem modelu przed awaryjnym lądowaniem w miejscu gdzie nie powinno się lądować. Żadnego piszczyka, żadnego oświetlenia zupełnie nic. Model mały, chaszcze duże i okręg poszukiwań całkiem spory. Telefon od żony…. co z kinem? Kino, jakie kino, kobieto ja teraz modelu szukam. W poszukiwaniach pomagał mi ojciec oraz niezawodny kolega Jarosław. Dzieci w domu płaczą, żona wściekła, a ja biegam z Jarkiem po zboczu między pokrzywami sięgającymi pasa z radiem w ręku, co chwila unosząc je do góry i nasłuchując dźwięków silnika. Po ok. 3 godzinach już zrezygnowany powoli tracę nadzieję, że znajdę to żelastwo w trawie, a może wisi gdzieś na drzewie, nie to raczej niemożliwe. Jarek sokolim wzrokiem wyposażonym w lornetkę przeczesał wszystkie okoliczne drzewa. Powoli robi się coraz ciemniej, zrozpaczony chwytam się ostatniej deski ratunku i idę na samą górę prawie pod zachodnie, ręce z radiem w górę i…… coś jest, coś w pobliskiej puszczy niemrawo się odzywa a może to umysł już zawodzi z przemęczenia. Nasłuchuję, to pewnie quadro w lesie leży i kwiczy. Iskra nadziei, ruszam do lasu i…. znowu cisza. Idę wyżej w odmęty wiejskiego buszu, radio w górę i jest, wyraźnie słychać warkot śmigła. Szybkim krokiem namierzyłem uciekiniera, leżał do góry nogami z złamany śmigiełkiem między drzewami ok. 70m od miejsca startu.
Dzień zakończył się w ten sposób. Żona razem z dziećmi trafiła do kina, zawiozła ich moja mama. Ale była wściekła (mało powiedziane), ja ze skruszoną miną wróciłem do domu i wysłuchałem w pokorze kazania. Ale na całe szczęście znalazłem moją zabawkę i w głębi serca byłem szczęśliwy mimo ”niemców w domu”. Trójkąt jeżowski próbował pochłonąć kolejny model, ale znowu udało się wyratować z opresji dzięki heroicznej akcji ratunkowej.
Jest już nieźle 🙂
Jakie modele ginęły za moim domem: – Kombat P-40 (tuż przed wyjazdem na trening do Bolesławca) – odnaleziony po 2godz. – New aku. z Jaka3 – nie znaleziony – Easy Glidier – odnaleziony (akcja ściągania z drzewa) – Barakuda – odnaleziona – Starling z napędem – odnaleziony – Jakaś pianka z napędem – nie znaleziona – Cularis Multiplexa – nie odnaleziony – Easy Star – porządnie rozbity na dole zachodniego, czyli w zakresie „trójkąta” – Quadrocopter – odnaleziony po 4 godz. Latamy dalej i cieszymy się dopóki „trójkąt jeżowski” nie pochłonie kolejnego modelu.
Marcin
[galleryview id=177]
Jeden komentarz do “„Golono, strzyżono””
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest niemożliwe.
Wczoraj widziałem jak śmigałeś na tej łączce koło grzybka 🙂