Praca, remont i brak internetu skutecznie uniemożliwiły podzielenie się ze światem wrażeniami, które opanowały ruski klif jakieś 2 tygodnie temu. Na wyjazd umawialiśmy się dzień wcześniej.
Ja pojechałem z Kamilem, a Karol z Bogdanem. Warto było jechać. Na miejscu wiaterek między 4-7m/s plus momentami duża odchyłka z południa. Da się latać, nawet całkiem fajnie, lecz niektóre modele odchyłek nie lubią. Gdy latam kątem oka widzę nadjeżdżającego Andrzeja. Latamy na zmianę po 8 minut. W pewnym momencie odchyłka jest na tyle duża, że klif przestaje pracować i modele nie latają.
Karol pierwszy raz na klifie, ale nieźle daje radę
Andrzej, Karol i Bogdan postanawiają przetransportować się na południowe zbocze w Żółkiewce, oddalone o kilka kilometrów. Kamil twardo lata, widzę jak się męczy. Chłopaki pojechali, pewnie już nawet latają. Kamil ląduje. Ja rozkładam model i namawiam Kamila do teleportacji na Żółkiewkę. Całe szczęście, że zdecydowaliśmy się poczekać jeszcze chwilę, bo coś tam zaczęło falować na jeziorku. Składam się ponownie i startuję. Wiatr się wzmaga, odchyłka znika i wieje niemal idealnie w zbocze (czuć to dosłownie, wtedy zalatuje z wysypiska 😉 ), no czasem się coś odchyliło, ale lekko. Model prawie na pusto, jedynie kilogram na pokładzie. Zaczyna się robić bardzo ciekawie i w pewnym momencie nie nadążamy z wkładaniem balastu. Wieje stałe 14 m/s. Poszarpana krawędź, turbulencja i śmiganie 1,5m od nosa to jest to. Po 10 minutach lotu masz dość. Ale my się nie poddajemy. Szaleństwa i radości nie ma końca. W głowie siedzi myśl, czy wyląduję w jednym kawałku?
Podczas gdy my po twarzy obrywamy piaskiem i kamieniami poderwanymi z klifu reszta ekipy siedzi gdzieś na górce w rzodkiewce. Podobno tam też jest „jazda”.
Bimbamy i latanie jest takie, że nie da się tego opisać. Nawet Donovaly i tamtejsze 16 metrów na sekundę się chowa. Za to lądowania nie należały do prostych. Za to były bardzo widowiskowe. Stalowe nerwy, szybkie palce i duża dawka szczęścia pozwalały pokonać potężny rotor tworzący się za krawędzią klifu.
Zegarki już przestawione na czas zimowy, co zrobić, trzeba wracać, bo już ciemno. Jednogłośnie z Kamilem stwierdzamy, że był to zdecydowanie najlepszy dzień w tym roku spędzony z aparaturą w rękach. Warto było zostać i poczekać na ten warun.
Wracając do Jeleniej Góry rozmawiamy o ustawieniach, wrażeniach odnośnie modeli i całokształcie dnia dzisiejszego. Klif w Rusku jest moim numerem jeden. Może nie tak słynny (jeszcze) ale dla nas najlepszy. Wszyscy czekamy na południowo zachodni wiatr, który oznacza tylko jedno – wycieczkę na porządne latanie!
Rafał
[galleryview id=218]
I jeszcze prezentuję kilka filmów z tego dnia w wykonaniu moim i Kamila. Respecty dają czadu!
Rafał:
Kamil:
Jeden komentarz do “Klifowe szaleństwa”
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest niemożliwe.
To był czad jakiego dawno nie było respect zapylał tak że myślałem że wybuchnie w powietrzu a to dopiero 14 i jeszcze 10 w zapasie ale przy 24 m/s to tam będzie można pokusić się o 3X.xx z bardzo małym X . Ale ta druga strona jest taka że pomyłka to wycieczka po smieci z reklamówką ocaleją może snapy i drobne elementy wyposażenia bo samolot zmieści się w małej reklamówce z tesco …