Kiedy na klifie Rusku wiatr zaczął przygasać i obracać się do południa Andrzej zaproponował przenosiny do Żółkiewki. Byłem na to bardzo chętny, bo zawsze jest to nowe miejsce, które warto poznać.
Droga nie zajęła nam dużo czasu. Po 10 minutach byliśmy na miejscu. Żółkiewka do mała miejscowość położona blisko Strzegomia. Nie wjeżdża się się jednak do miejscowości, lecz przed tablica odbija się w lewo, do masztu komunikacyjnego. Mimo, że droga prowadzi na szczyt zbocza, Andrzej prosi, żeby tam nie wjeżdżać. Miejscowi jakoś nie są przychylni amatorom modelarstwa, choć nie niszczymy zbocza, a już na pewno nie tak, jak kładowcy i krosowcy. Nie mniej modele pakujemy do toreb i wchodzimy na górę. Nie jest to daleko. Już po 100 metrach wyłania się potencjał tego miejsca. Długa, prosta krawędź, niczym w Danii. Po prostu wspaniałe miejsce do latania, choć porośnięte wysokimi, suchymi już chabaziami.
Ascot Karola nad krawędzią
Na stoku jest prawa odchyłka, ale wiatr przekracza 10m/s. Latanie jest jak trzeba. Są i szybkie nawroty, wzloty pikowania i takie tam. Po kilkunastu minutach dzwoni do mnie Rafał, że u nich jest super, wiatr wieje 14 m/s i daje piachem po oczach, i nie będą do nas jechać, i jeszcze żebyśmy wracali. Ale nam jakoś powrót nie w głowie. U nas też jest fajnie. Poza tym na powrót nie ma czasu. Przecież za chwilę zrobi się ciemno.
Wykorzystujemy każdą chwile na latanie. Andrzej przelatał Vikosa i Stingera, Ja latałem najpierw Tangą, potem Ascotem, tak, jak zresztą Karol. Zbocze jest bardzo dobre do uprawiania naszego sportu. Lekko zawinięte od wschodniej strony do tyłu, co utrudnia nieco latanie z prawa odchyłką. Nie mniej Stok jest na tyle szeroki, że z ustawieniem baz na pewno nie będzie problemu.
Za to z lądowaniem to już jak na klifie. Przy silnym wietrze pralka jest i to niezła. Przed lądowaniem zapytałem Andrzeja, jak tu lądować. Powiedział, że z krawędzi trzeba w lecieć za krawędź i wylądować. Oczywiście musiałem być mądrzejszy i zacząłem podchodzić z wysoka, myślałem, że wysoko będzie spokojnie. Jakże się pomyliłem. Kiedy moja Tanga znalazła się wysoko, tak z 20m, ale za krawędzią zbocza, dostała się do takiej pralki, że byłem zszokowany tym, co dzieje się z modelem. Andrzej zaczął do mnie krzyczeć „Co ty robisz!”, a ja spokojnie odpowiedziałem „To nie ja, to nie ja” i tylko patrzyłem, jak Tanga spada wykonując karkołomne pompki. Spadła na dziób, lekko go marszcząc, a i tak uważam, że to był niski wymiar kary. Cóż, to jest frycowe, które trzeba zapłacić za brak doświadczenia w lądowaniu na klifach. Kiedy latałem Ascotem nie popełniłem już tego błędu.
Andrzej i jego Vikos
Potem latamy już bez sensacji. Zwijamy się dopiero, kiedy trudno odnaleźć model na niebie, zwłaszcza, kiedy leci się na siebie. Dzień się kończy. Żegnamy się z Andrzejem i ruszamy w drogę powrotną do Jeleniej Góry. Przez cały czas dzielimy się swoimi wrażeniami. Obydwa klifowe zbocza, i to w Rusku, i to Żółkiewce są bardzo fajne do latania. Jeżeli będzie taka możliwość na pewno będziemy tam wracać. Szkoda tylko że to tak daleko od domu…
Bogusław
[galleryview id=219]
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest niemożliwe.