Kiedy jeszcze byłem w pracy zadzwonił do mnie Jarek. Cześć Bogdan – powiedział, przyjedź na górkę, to polatamy. A co wieje – zapytałem. Po wczorajszym „lataniu” nie chce mi się nigdzie jechać… Przyjedź, fajnie będzie – powiedział Jarek i odłożył słuchawkę.
Kiedy przyszła pora, że można było sobie odpocząć, postanowiłem sprawdzić Jarka. Kiedy wjechałem na Górę Szybowcową Jarek stał na krańcu wschodniego lądowiska. No to pięknie, powtórka z wczorajszego świetnego warunku i już w myślach zacząłem złorzeczyć. Zatrzymałem się przy hangarze i zły wysiadam z auta. Ale coś mi nie pasuje, przecież wieje z południa. Słabo, bo słabo, ale wieje. Więc co Jarek robi na końcu wschodniego lądowiska? Dzwonię i pytam, o co chodzi, a Jarek odpowiada, że sprawdza, czy nie ma zakłóceń. Po kilku minutach jest już przy mnie i razem cieszymy się wiaterkiem.
Mimo, że słoneczko świeciło bardzo mocno, a na niebie nie było ani jednej chmurki, to temperatura nie rozpieszczała. Lutowy wiaterek szybko robił swoje. Jednak południowe zbocze pracowało bardzo ładnie. Co jakiś czas napływała rozległa termika, co dawało wiele frajdy z latania. Jarek nawet był zaskoczony, że przy tak niewielkim wietrze model szybowca może rozpędzić się do takich prędkości. A mój Ascot miarowo sobie pogwizdywał. Co jakiś czas wtórował mu Falcon Jarka, rozpędzając się z wysokości zarobionej na silniku. To była bardzo mile spędzona godzinka na Górze Szybowcowej. Szkoda, że trzeba było wracać do domu.
Bogusław
ps. dzięki za telefon…
[galleryview id=253]
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest niemożliwe.