Jeszcze w poniedziałek prognozy zapowiadały silny wiatr w sobotę i niedzielę, ale do soboty wszystko się pokiełbasiło. Prognozy powariowały, a my mogliśmy tylko czekać…
Preludium
W czwartek ukazał się kolejny biuletyn zawodów o Puchar Ślęży, których organizatorem był Aeroklub Wrocławski. Dyrektor zawodów – Jerzy Mataczyno ogłosił, że impreza zostanie skrócona do jednego dnia tj. soboty, ponieważ w niedzielę wcale nie ma być wiatru. Kiedy w sobotę rano sprawdziłem prognozę pogody byłem, jakby to powiedzieć, zasmucony. To, co wcześniej było prognozowane na sobotę, zaczęło słabnąć, za to poprawiały się prognozy na niedzielę. Przechodzące przez Polskę fronty atmosferyczne postawiły nas w bardzo niepewnej sytuacji. No cóż, teraz możemy mieć tylko nadzieję, że coś uda się rozegrać.
Początek
O wyznaczonej godzinie zbieramy się w wyznaczonym miejscu. Jurek sprawdził jeszcze, czy lepiej będzie latać na hałdzie w Rusku, czy na klifie, gdzie latał Waldek. Koniec końców jedziemy na klif, choć w głosie Jurka brzmi niepewność. Po kilku minutach jesteśmy na miejscu. Jest sucho, więc z wjazdem na naszą ulubioną górkę nie ma problemu. Wjeżdżamy i zacieramy ręce. Fajnie wieje, choć później wiatr ma zmienić kierunek i osłabnąć. Zobaczymy. Na razie wiatr wieje z południową odchyłką z siłą ok. 6 metrów na sekundę. Ponieważ zamiejscowi latali od rana postanowiłem się wrzucić, żeby poczuć powietrze jeszcze przed zawodami. Niestety moja radość nie trwała długo, bo przywilej lotów przysługiwał tylko przyjezdnym pilotom i Jurek szybko przepędza mnie ze strefy lotów. Szkoda, bo było świetnie. Jurek sprawdził jeszcze ustawienie baz przez sędziów i rozpoczynamy.
Zawody
Na starcie stanęło ogółem 14 zawodników z Polski i Czech. w Zasadzie z Czech przyjechał tylko Jiří Souček, ale zawsze to już międzynarodowe zawody. Odwiedził nas też Witek Stefański, które już dawno nie było na naszych zawodach. Loty rozpoczął Kamil Chipczyński, który na otwarcie zanotował czas 62,22 sek. Zaraz po nim wystartował Waldemar Berezecki, który, jak się później okaże, wygra tę kolejkę z czasem niewiele poniżej 60 sekund. Następni zawodnicy mieli trudniej, a czasy zaczęły się wydłużać. Sytuację poprawiała jeszcze napływająca termika, która dawała szczęśliwcom szansę na lepszy lot. Później Warunki zaczęły szybko pogarszać się, wiatr gasł i zaczął obracać się w kierunku północno-zachodnim. Kiedy przyszła moja kolej wiatr był już na tyle słaby, że po błędzie na pierwszej bazie po poprawieniu nawrotu nie dałem rady wrócić do zbocza i mój Toxic spadł bezpiecznie w wysokie trzciny. Lecący po mnie Stasiu miał jeszcze mniej szczęścia, bo nie doleciał nawet do pierwszej bazy.
Próbujemy zacząć jeszcze drugą kolejkę, ale warunki są złe. Jeszcze przy swojej próbie Piotr Laskowski uszkodził swój model, uderzając o klif nim ostatecznie ogłoszono przerwę. Po pół godzinie kolejka została anulowana. Teraz czeka nas czekanie… Czekanie na wiatr, który ma nadejść po przejściu frontu.
Poziomkowy wiatr
Czekamy i gadamy. Co jakiś czas pojawia się optymistyczny powiew wiatru, który ktoś z nas chce przetestować. Z reguły nie trwa to dłużej, niż kilka minut, ale przez ten czas szczęśliwiec może pomachać drążkami. Kiedy jednak warunki się kończą, odbywa się to w sposób nagły, i z reguły kończy się spacerem do podnóża górki. Idąc po model pilot-szczęśliwiec ma okazję najeść się pysznych słodziutkich poziomek, które porastają poniższy teren. Stąd też wzięła się nazwa wiatru, który pojawiał się i znikał. W reszcie na horyzoncie pojawiła się chmura, która nie zwiastowała nic dobrego. Zaczęło padać. Deszcz nie był jakiś porażający, nie zdołał nawet rozmiękczyć spieczonej słońcem ziemi. Po około 30 minutach, kiedy deszcz ustąpił, pojawiła się nadzieja. Na jeziorku u podnóża klifu woda zaczęła się marszczyć, a na twarzach czuć było pierwsze powiewy wiatru. Dym, który wydobywał się z pobliskiego komina układał się poziomo, choć kierunek nie był najszczęśliwszy.
Podnóże klifu porastały pyszne poziomki.
Niespodzianka
Kiedy tak czekaliśmy tu i ówdzie zaczęto przebąkiwać o kiełbaskach. Jurek na swoich zawodach zawsze dysponował doskonałym kateringiem, ale tym razem nas zaskoczył. Otóż około 13 na naszym stoku pojawił się dobrze nam znany niebieski samochód z pięknym kierowcą, jednak tym nie były to kiełbaski. Kiełbacha to standard na naszych zawodach, a Jurek stale go przecież podnosi. Kiedy na stoliku serwisowym pojawił się wielki gar z cudownie pachnącym bigosem westchnieniom zachwytu nie było końca. Wszyscy się nim nasycili i rozgrzali. Pojawiły się nawet głosy, że dla samego obiadu warto tu było przyjechać.
Zmiany
Tego dnia już nie polataliśmy. Ponieważ Jerzy we wcześniejszym biuletynie ogłosił, że loty odbywać się będą tylko w sobotę, zwołano odprawę, na której organizator zapytał przybyłych zawodników, czy zgodzą się na rozgrywanie zawodów również w niedzielę. Zawodnicy zgodzili się jednogłośnie. Prognoza na niedzielę dla klifu jest dobra. Jutro oblatamy kilka ładnych kolejek.
Niedziela
Dziś wstałem nieco wcześniej. Ukułem sobie w swoje głowie, że przyjeżdżając wcześniej będę mógł sobie choć parę minut polatać Respectem przed zawodami. Sprawdziłem prognozę pogody, zjedliśmy śniadanie i razem z moim ukochanym kibicem-pomocnikiem pojechałem do Ruska. Oczywiście, jak zawsze przy tak misternie uknutym planie okazało się, że kiedy przyjechaliśmy na klifie nic nie wiało. Nawet listek nie dygnął. Choroba, będzie lipa – pomyślałem. Prognozy zaczęły się zmieniać, wiatr miał zacząć wiać o dziesiątej, później o jedenastej. No to pięknie. powoli wszyscy zaczęli się zjeżdżać. Zabrakło tylko kolegów z Łodzi i Piotra, który wczoraj uszkodził model.
Palące słońce
Słońce grzało niemiłosiernie. Bezchmurne niebo, na którym godzinami wisiały ślady po wysoko przelatujących samolotach pasażerskich nie nastawiały nas optymistycznie. Będzie wiało – mówił zdecydowanie Jurek i w swej kategoryczności dawał nam nadzieje, jako że rzadko się mylił. Jednak upływające minuty przy „poziomkowym wietrze” zaczęły rozwiewać moją wiarę w rozegranie tych zawodów. Na niebie królowały teraz ptaki oraz Tanga Andrzeja i Toxic Staszka.
Wszyscy z zazdrością patrzyli na modele z dwoma łopatkami z przodu.
Na zdjęciu Tanga Andrzeja z napędem elektrycznym
W samo południe
W samo południe przyszedł czas na posiłek. W zasadzie było chyba nieco później, ale dziś i tak nikt czasu nie mierzy. Tym razem standard, kiełbaski z grilla, choć tu nie było łatwo, jak zawsze, bo bez wiatru grill słabo się rozpalał. Niemniej jednak po kilkunastu minutach wszyscy wcinaliśmy kiełbachy i kiedy tak zajadaliśmy się wreszcie dmuchnęło wiatrem. Trzeba było zacząć od grilla – skonkludował Rafał. Po posiłku wszyscy szykują się do zawodów.
Kolejki
Tym razem zaczynamy od trzeciej kolejki. Druga runda „zgasła” w dniu wczorajszym i śedzia główny zawodów, Krzysztof Malczuk uznał, że do niej już nie wracamy. Warunki są o niebo lepsze jak wczoraj, co od razu widać po czasach, choć na początku przekraczają minutę. Pod koniec rundy pojawiają się czasy w okolicy 60 i Jurek, który zamyka rundę czasem 53,49.
Rozpoczynam następną kolejkę, ale znów ja i lecący po mnie piloci osiągają czasy powyżej 60 sekund. Kiedy na starcie staje Jurek zegar jakby wolniej pracuje, zatrzymując się po 52,16 sekundach. Nie wiem jak on to robi, ale lepszemu szczęście sprzyja. Wpływ termiki jest bardzo wyraźny. Noszenia są bardzo silne, a po niej przychodzi pustka, w której nie da się szybko polecieć.
Usioł Jurka (Freestyler 4.3) wyczyniał niesamowite rzeczy.
W miarę upływu czasu i kolejnych rund napływająca termika wydłuża się, ale i tak niestarcza jej dla wszystkich. Najlepiej takie warunki wykorzystał Andrzej Kłusek w 5 rundzie lecąc 47,45 sekund. To jest najszybszy czas zawodów. W tej samej rundzie Leszek dwa razy mija tą samą lewą bazę. Zezłoszczony funduje nam jeszcze pokaz akrobacji szybowcowej, za co niestety nie ma bonusowych punktów, choć było na co popatrzeć.
W kolejnych rundach pojawiają się błędy skutkujące nieukończeniem biegu. W szóstej spotyka to Pawła Borkowicza, w siódmej Leszka Durczaka, który miał przy tum dużo szczęścia. Jego Respect w czasie przelotu na lewą bazę złapał lewym skrzydłem trawę i jak baletnica w płaskim korku z wywrotem na plecy wystrzeli do góry na jakieś 10 metrów, a potem w niekontrolowanej akrobacji spadł tak szczęśliwie, że po wymianie taśm klejących model był gotowy do lotu. W kolejnej rundzie zaś zero załapał Piotrek Sulimowski. Ogółem, jak na tak małą liczbę rund i lotów zer było stosunkowo dużo, a warunki uważam za najtrudniejsze, w jakich przyszło mi na klifie w Rusku latać.
Puchar Ślęży F3F 2015 Open – tabela wyników
Puchar Ślęży F3F 2015 – tabela wyników
Zawody wygrał oczywiście Jerzy Mataczyno, przed Jiřím Součkiem (980,6 pkt.) – który coraz lepiej radzi sobie na klifie i Rafałem Wiaderkiem (949,9 pkt.) który lata tu niezmiennie dobrze. W klasyfikacji Pucharu Polski zawody wygrał Jurek, przed Rafałem i Andrzejem Kłuskiem. Gratulujemy zwycięzcom. Ja uplasowałem się odpowiednio na 7 i 5 miejscu. To były dla mnie jedne z trudniejszych zawodów rozgrywanych w tym miejscu. Zero złapane w pierwszym dniu i warunki od silnego wiatru rzędu 10 metrów do granicznego z termiką wytrącały mnie z rytmu. Ewidentnie dziś najlepiej radził sobie Jurek, ale lepszym szczęście sprzyja.
Bogusław
[galleryview id=308]
2 komentarze do “Puchar Ślęży z poziomkami w tle”
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest niemożliwe.
Rafał miał racje! Gdybyś zrobił grilla o 9 latalibyśmy cały dzień 🙂
Respect rulez! W sobote pokazał nie taz ze jest zabawny i wytrzymały, a w niedziele…ze wystarcza zeby wygrać. Nawet gdy jest prawie pusty. Kupujcie Panstwo Respecty z Państwowych Zakladow Leszkowych!!!
W niedziele został rozstawiony gril gdy ruszył die wiatr. Czas na jego rozpalenie i na konsumpcje zawartości wystarczył aby wiatr sie ustabilizował 😉 i latalismy od 13:30 (chyba) do 15:05 😉